5.30.2017

I will find you, 001.

*

01.09.2015

Przyglądał się jedynemu źródłu światła w swojej klitce. 
Nienawidził tego miejsca, najchętniej cofnąłby czas, spróbowałby nigdy się tu nie zjawić.
Jednak zrobił to z myślą, że będzie lepiej.
Doprowadzi do tego, by znów mógł ujrzeć swą miłość... lecz to nie pomogło.
Minęło niewiele ponad rok, a on dalej czuł się tak samo jak pierwszego dnia w ośrodku.
Nie liczył, że jakikolwiek lekarz jednak da radę z jego dolegliwością.
Zapragnął wziąć sprawy w swoje ręce i odnaleźć winowajcę tego stanu.
Swojego pionka i króla, swoją miłość i nienawiść, zazdrość i zaufanie.
Odnajdzie go, jak tylko uda się stąd ulotnić.
Spojrzał w gwiazdy, mieniące się asteroidy i uśmiechnął szeroko.
W dłoni trzymał mały, metalowy kluczyk. 
Jego wybawienie. 
Czekaj na mnie, braciszku, ja wrócę i wtedy mi pomożesz.
Wtedy zakończymy naszą wieloletnią grę.
Uda się, Bill. Wiem to. 

*

Otworzyłem zaspane powieki, ważąc każdy swój najmniejszy ruch.
 Rozpoczynał się kolejny męczący dzień mojej już i tak  wymyślonej egzystencji.
Już dawno nie mogłem nawet przyznać się przed samym sobą do siebie.
Bo jak? Nie nazywano mnie Tomem Kaulitzem, media już od dawna nie miały ochoty przeprowadzać w swoich programach mojego tematu, dlaczego? Nie chcieli porozmawiać z winnym rozpadu zespołu? Nie wiem.
Być może obstawili już mój zgon? 
Zresztą, nie mógłbym się w tej sytuacji nikomu dziwić.
Podniosłem się leniwie i niechętnie z miękkiego łóżka, podchodząc do przestronnej łazienki. 
Od ostatniego roku większość mojego czasu polegała na zwykłym zastanawianiu się;
Co powiedziałby, gdyby teraz dane było mu mnie spotkać?
Pozwoliłby sobie na krzyk? Płacz?
Rzuciłby się w me ramiona, by po chwili mocno wtulić? 
Najzwyczajniej w świecie wybaczyłby te wszystkie okropieństwa, które sam w pełnej wiedzy popełniłem? Uciekłby, zostawiając mnie w kompletnym szoku?
Być może uświadomił sobie brak naszej moralności i zapragnął to zmienić? 
Został ojcem, mężem? 
Żyje?
Niczego jeszcze nie wiedziałem, choć byłem tak nieskazitelnie blisko odpowiedzi na każde moje pytanie. Tak blisko, a jednak daleko.
Wbiłem bezuczuciowe spojrzenie we własne lustrzane obicie, rozczesując dość sporej długości włosy.
Muszę się także nimi w końcu zająć.
Skoro wszystko powoli się udaje, oznacza to, że ktoś tam ma nas w opiece? 
Chce tego samego co ja? Naszego pogodzenia się z losem?
Naszej cholernie toksycznej miłości?
Jak mógłbym inaczej to zrozumieć? 
Czasem mam uczucie, że myśli to pierwszy nasz stopień do piekła i wybawienia.

*

Urząd.
Najgorsze miejsce na świecie.
Odkąd pamiętam, nienawidziłem tutaj chodzić.
Jeżeli ktoś pragnie stracić bezcenne godziny swojego życia na jawnym nicnierobieniu, to uprzejmie zapraszam do najzwyklejszego w świecie - biurowca. Jestem pewien, że nigdzie indziej nie uda wam się znaleźć tak przeciwnie, niż interesującego miejsca. 
Licząc dziury w suficie, czekałem, aż w końcu i mój numerek zabłyśnie na tabliczce interaktywnej. Od ponad dwóch godzin spoczywałem na niewygodnym, plastikowym krzesełku, trzymając w jeden z dłoni mały papierek z numerkiem 483, choć gdy się tu zjawiłem, dopiero wywoływano dwusetną osobę. Miałem świadomość, iż równie dobrze mogłem poprosić Davida o załatwienie mojej sprawy, ale po co? Wolałem wykonać to sam, jak prosty człowiek; którym od niedawna przecież jestem, a tacy ludzie nie mają sług i posłanników, nieprawdaż? 
Westchnąłem ciężko, gdy liczba powoli zbliżała się do mojej. 
Jeszcze tylko chwila, Bill i będziesz musiał pożegnać się ze swoim dotychczasowym życiem.
Niestety.

*

Od niemal dwóch godzin zajmowałem jeden ze stolików w najdroższej restauracji Berlina, cierpliwie czekając na blondynkę.
Kobietę, którą powinienem powolutku zacząć nazywać 'swoją'.
 Tylko dlaczego te słowa brzmiały dla mnie tak niebywale ohydnie? Przecież była piękna, młoda i zgrabna, a jej twarz... praktycznie idealna dla każdego mężczyzny.
 Tylko nie dla mnie.
W moich oczach była okropna, brudna i obślizgła. Każde nasze zbliżenie doprowadzało mnie do mdłości i chęci ucieczki. 
Najchętniej już dawno zakończyłbym ową znajomość, gdyby nie korzyści z niej, które chwilowo wychodziły dla mnie poza skalę.
Jeszcze tylko trochę, Tom. Tylko parę tygodni i wszystko będzie jasne. 
Tylko, czy na pewno chcesz do tego stopnia zranić niewinną osobę? 
Uśmiechnąłem się chytrze, przyglądając jak kelner powoli napełnia mój kielich krwistoczerwonym trunkiem. 
Po co te pytania, mój umyśle? 
To przecież jasne. 
Całe życie byłem dla innych bezuczuciowy.
Chcę to zmienić - tylko dla niego.
Cała reszta może pode mną ginąć,
 ja jedynie opluję ziemię.

-

Ze stoickim spokojem obserwowałem,  jak szklane łzy rozprzestrzeniają się po porcelanowej twarzy dziewczyny, gdy ta chaotycznie rzuciła się w moje ramiona, po chwili z odczuwalną czułością się w nie wtulić.
 Znów te niewłaściwe ręce dotykały mojego ciała.
Tak bardzo tu nie pasujące.
Starałem się wyeliminować chęć odepchnięcia Mel, oplatując rękoma jej wąską talię.
Klienci, razem z obsługą, jak na zawołanie, zaczęli poklaskiwać i wykrzykiwać jakieś brawa, które kompletnie mnie nie ruszały.
Czym miałem się  teraz cieszyć?
Po raz kolejny okazuję się najgorszym z możliwych kłamców i jest mi z tym dobrze.
Póki mam korzyści.

Pierścionek zaręczynowy lśnił na jej drobnej dłoni, idealnie połyskując ze światłem ogromnych lamp. Dziewczyna w ekstazie chwyciła moją twarz, by po chwili łapczywie wpić się swoimi malinowymi ustami w moje.
Nienawidziłem tego, przysięgam.
Nienawidziłem jej smaku, ciała, nienawidziłem tego, że nigdy mnie nie podnieca.
Nienawidziłem siebie, gdyż sam do tego wszystkiego doprowadziłem.
Kochałem tylko jedną istotkę w tym ogromnym i chujowym świecie.
I zdobędę cię z powrotem, mój malutki.

*

- Dzień dobry Panie Kaulitz - Sztuczny uśmiech na twarzy starszej kobiety wcale nie wyglądał przyjaźnie, a już zdecydowanie nie zachęcał do mojego kiedykolwiek powrotu tutaj. Machnęła dłonią, nieszczególnie zainteresowana moją obecnością. Och, naprawdę miło się zaczyna.
 - Proszę usiąść - Wymruczała, nie oddalając dalej wzroku od papierów w których zawzięcie coś skrobała. Przewróciłem oczami, siadając naprzeciw drewnianego, wyszlifowanego biurka. - Bardzo przepraszam, muszę to nagle teraz wypełnić, proszę o cierpliwość - Dodała. Oparłem się zrezygnowany o miękkie krzesło. Jasne, jestem powoli przyzwyczajony do czekania, już zwłaszcza dzisiejszego dnia, którego zmarnowałem do ostatniej sekundy. Dlaczego nie można wszystkich spraw załatwić internetowo? Wierze, że wtedy świat byłby o wiele lepszy. I szybszy! Tak, zdecydowanie. 
Kobieta w końcu raczyła podnieść rudą czuprynę, przyglądając się mi uważnie. 
- Już? - Wymsknęło mi się sucho. Skrzywiła usta, zamykając te wszystkie teczki. No cóż, mam chyba prawo wymagać? Do tego, każdy w pewnym momencie traci opanowanie.
- Tak, jak najbardziej. Dziękuję za cierpliwość - Nie miałem cierpliwości! Z ledwością przytrzymuję chęć wykrzyczenia czegoś prosto w twarz! Mimo wszystko uśmiechnąłem się przyjaźnie, zakładając nogę na nogę. - A więc, potrzebne dokumenty są?
- Miałem jedynie podpisać coś tutaj i wszystko powinno być gotowe - Powtórzyłem słowa wczorajszego biurokraty, który od wieczora zmuszony był siedzieć z mojego powodu przy telefonie. Klient wymaga - ode mnie też wiele swego czasu wymagano. Pokiwała twierdząco głową, po chwili klikając coś na swoim komputerze.
 Wspominałem, iż nienawidzę urzędów?

*

01.09.2000

Uśmiechałem się szeroko, eliminując każdemu możliwość podejścia do Billa.
Kątem oka mogłem dostrzec, jak wychodzi na taras, by usiąść na marmurowych schodkach.
Idealnie. Prawdopodobnie nikt go nie zauważy.
 Nikt się nie zbliży.
Nikt nie dotknie MOJEGO czarnulka. 
- Tom, nie wiesz może, gdzie się podział Billy?
Skrzywiłem się mimowolnie, usłyszawszy jak ciotka wymawia to zdrobnienie.
Nie ma prawa.
Tylko ja mam.
- Chciałam wręczyć wam razem prezent, skoro wujek już zajął się kartkami - zza filaru wysunęła sporej wielkości karton, przyglądając się blondynkowi. 
- Nie ciociu, nie mam pojęcia. Może znowu poszedł się malować? Wiesz jak to z nim bywa - wzruszyłem ramionami, wkładając dłonie w szeroką kieszeń spodni.
Dobrze wiedziałem, że nasza rodzina go kocha, a nikt nic nie ma do jego makijażu.
Ale Bill nie musiał tego wiedzieć.
Ważne, że słucha mnie.
I ślepo ufa. 
Odłożywszy podarunek ciotki do naszego pokoju, pomknąłem z powrotem do gości.
Czas by zdmuchnąć świeczki na torcie.
To ten moment, gdy wszyscy nas okrążają. 
Musiałem odepchnąć bliźniaka w punkcie kulminacyjnym.
Za dużo osób pozwoliło sobie na niego patrzeć.

*