3.09.2017

What should I do?, 003.

*

01/09/2010

Dziś wybiły ci dwudzieste urodziny, braciszku.
Cały dzień chodziłeś szczęśliwy.
Od zawsze kochasz ten dzień.
Tak wiem, powtarzam sobie to co roku, ale kocham to co ty kochasz.
Najbardziej od tego dnia, gdy sam ci je oddałem.
By były tylko twoje.
Ja nigdy ich nie świętowałem dla siebie.
Właściwie, to ile mam teraz lat?
Jedenaście, skoro w tym wieku oddałem ci urodziny?
Czy dwadzieścia, i liczyć je powinienem?
Gdy ktoś mnie zapyta kiedy mam urodziny, 
odpowiem mu tylko tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt dziewięć.
Wystarczy, prawda? Po co mi dzień.
Z resztą, mnie nikt o to nie pyta.
Ci, którzy mnie nie znają twierdzą, że jestem niemy.
Ja po prostu staram się być posłuszny.
Bo trzeba słuchać tych, których się kocha, prawda? 
Tak przynajmniej słyszałem, sam tego nie wiem.
Bo kochałem tylko jedną osobę na tym świecie,
ale nikt nie kocha mnie.
Fani to zwykła improwizacja, kolejna gra.
Już mi to wytłumaczyłeś Tom, rozumiem po raz kolejny.
Oni udają, oni mnie nie lubią. Oni też mnie nienawidzą.
Przecież mnie każdy nienawidzi, jak mogłem tego jeszcze nie zauważyć? 
Dziękuję braciszku, kocham Cię.
Znów wytłumaczyłeś mi coś, czego nie zrozumiałem.

-

Czułem się dziwnie. Z dnia na dzień gorzej.
Dlaczego naglę zmieniłeś wszystko, co wcześniej działo się całkowicie inaczej?
Załatwiasz, byśmy zawsze mieli razem pokój.
Po co? 
Skoro wtedy nie możesz ich zapraszać do nas.
Właściwie, to dlaczego tego nie robisz?
Przecież nie obchodzi cię moje zdanie.
Nie rozumiem tego, Tom, a nie chcesz mi wytłumaczyć. 
Każdy dzień jest taki sam, prosisz byśmy mieli razem apartament.
Karzesz mi spać na ziemi, wychodzisz i wracasz pijany.
W środku nocy budzisz mnie, bym dołączył do ciebie na miękkim materacu.
Kładę się obok, ty wtulasz się jak w najdroższą ci osobę i zasypiasz, a później?
Budzisz się rano i krzyczysz.
Krzyczysz na mnie, że po raz kolejny pcham się na to cholerne łóżko, do ciebie.
I mam się nie odzywać.
Znów mi zakazujesz.
Więc po co to wszystko? 
Nie jestem ci tam potrzebny.
Dlaczego na trzeźwo ubłagujesz Josta?
Starasz się by uwierzył, że jednak się lubimy?
 Że zaczynasz się zmieniać?
Daruj sobie, kochany.
On zbyt dobrze wie, w końcu dalej załatwia mi moje wybawiające leki.
Wiesz, co jest najgorsze w tym wszystkim Tommy?
Przyłapuję się na tym, że czekam.
Aż przyjdziesz po raz kolejny z procentami,
chwycisz moje kruche ciało w swe silne ramiona
i jak najdroższy skarb ułożysz obok siebie.
Udawałem, że śpię. Udawałem, bo wtedy robiłeś więcej.
Całowałeś mnie w policzek, w czoło.
Czasami w usta.
Nie rozumiem cię, Tom.
To twój sposób na okazanie nienawiści?
Jeżeli tak,
to nienawidź mnie do szpiku kości.
Gardź, jak najbardziej zgniłym owocem.
I traktuj tak, jak robisz to w nocy.
Ujrzę choć raz to spojrzenie na trzeźwo?


*

Dni mijały za szybko, czułem, że powoli już nie będę dawał ze sobą rady.
David próbował namówić mnie na psychologa, ale nie dałem się.
Nie jestem psychiczny, Jost.
Zapytaj Toma jeżeli mi nie wierzysz!

- Bill, to dla twojego dobra...

Gówno prawda.
Was wszystkich nie obchodzi moje dobro.
Nikogo ono nie obchodzi, ja nie mam serca.
Jak miałbym być dobry, skoro nie mam najważniejszej części człowieka?
Zacisnąłem pięści, nie mogę już drapać nadgarstków.
Za dużo już skóry z nich zniknęło.

- Nie David, nie ma mowy.

Wstałem i wyszedłem, nie pozwalając mu już nic więcej powiedzieć.
Spotkałem po drodze ciebie.
I twoje spojrzenie, pełne odrazy.
Dlaczego jesteś tak bardzo zmienny? 
A może to ja przesadzam? Może to ja źle interpretuję? 
Może wcale tak nie jest? 
Wysłałem ci szeroki uśmiech.
 Ty odpowiedziałeś jedynie obojętnością i złością.
Zacząłem powoli czuć się jak piesek bez pana.
Albo zbyt zaborczym panem.
Tom, będziesz moim panem, prawda?
Przecież uwielbiasz mnie kontrolować.
Kochasz moje bycie twoją lalką, choć mnie nienawidzisz.
Nie potrafiłem cię zrozumieć.
Choć tak bardzo chciałem.

-

Śpię. 
Do moich uszu dotarł cichy szelest stóp odbijanych o panele podłogowe.
Przyszedłeś.
Podniosłeś mnie i położyłeś na łóżku.
Tylko dlaczego wisiałeś  nade mną, zamiast po raz kolejny nie położyć się obok? 
Zmarszczyłem brwi, otwierając oczy.
Moją twarz owiewał twój gorący, alkoholowy oddech. 
Nie lubiłem go, lecz nie mogłem marudzić.
To jedyny sposób,  by do ciebie dotrzeć - milczenie. Milczenie i słuchanie.
Jak lalka i jej właściciel.
Byłem chociaż z plastiku, czy tylko ze zwykłej, starej szmaty?
Poczułem delikatny dotyk na moim policzku.
Zbyt przyjemny bym uwierzył, że to ty mnie dotykasz.
Ale właśnie tak było.
Zamruczałem pod nosem,
ujrzałem twój uśmiech.

- Jesteś piękny, Billy.

Jestem piękny? Ja? 
Mówiłeś o mnie, Tom? Może się pomyliłeś?

- Piękny, a ja kocham i nienawidzę cię niszczyć.

Niszczyć?
Tommy, co ty wygadujesz.
Ty mnie nie niszczysz.
Tego procesu tu nie ma.
Ty mnie zniszczyłeś

*

2 komentarze:

  1. O mój boże. Właśnie przeczytałam te wszystkie odcinki i jestem pod ogromnym wrażeniem. To jest cudowne. Tak strasznie współczuję Billowi. I próbuje ogarnąć Toma ale coś mi to nie wychodzi. Jak mogłaś przerwać w takim momencie nooo. Teraz ciekawość bd mnie zżerać. Już chce następny odcinek. Proooooszeeee. Życzę dużo weny. Pozdrawiam i całuję kochana!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooooo witam cię, kochana!
      Cieszy mnie to, że się i tobie podoba!
      Trudno tu ogarnąć Toma i mam tę świadomość, że czytelnicy nie dadzą sobie z tym rady.
      Następny lada chwila :D
      Pozdrawiam! <3

      Usuń