3.29.2017

What should I do?, 006.


*

20/05/2013

Musiałem powiedzieć mu wszystko.
Musiałem zaufać Davidowi. 
Uwierzyć, że nikomu nie powie.
Przynajmniej mi to obiecał, 
a przecież mu ufam, tak? 
No tak, Bill. No tak.
Powiedział, że wszystkim się zajmie, ale nie od razu.
Musi wszystko poukładać, od teraz śpimy tak jak wcześniej.
Westchnąłem cicho, znów siedząc w swoim ukochanym miejscu.
Balkon.
Słyszałem, jak do moich drzwi ktoś próbuję się dostać.
Tom, na marne.
Zamknięte, a klucz w środku.
 Nie wejdziesz.
Nie chce byś wchodził.
Nie chce dłużej cierpieć, mam dość swoich ran.
Poczułem znów chęć drapania ciała, ale siłą własnej determinacji ją powstrzymałem.
Zacisnąłem dłonie w pięści, patrząc na gwiazdy.
Ciekawe, ile ich na niebie?
Więcej, niż uroniłem łez przez moje życie? 
Lub więcej, niż mam włosów na głowie? 
Chciałbym kiedyś zostać gwiazdą.
W drugim wcieleniu.
Nie taką jak teraz.
Tylko taką, inną - na niebie.
Chciałbym błyszczeć i zostawać zauważonym na dłużej rzadko w których przypadkach,
Zauważyłem, że nie potrafimy się skupiać tylko na jednej świecącej asteroidzie,
jest ich za dużo, nasz wzrok fruwa po niebie.
Ja też tak mam.
Zasapałem pod nosem, wchodząc do pokoju i położyłem na miękkie łóżko.
Nawet odgłosy zza ściany mi nie przeszkadzały.
Nic mnie nie obchodziło, zaczynałem się uleczać.
Sam ze sobą.
Bez pomocy innych.
Bez TWOICH rad.
Chce uwierzyć w siebie, w świat i ludzi.
Chce odzyskać utraconą wiarę, którą swoimi przekonaniami mi odebrałeś.
Bill Kaulitz jest głównym członkiem.
Także należę do tej grupy, nie tylko wy.
Nie będę już uważał, jak mi wcześniej mówiłeś.
Jost wszystko mi powiedział, wytłumaczył prawdę.
Tak, buntuję się.
Umyśle.
Buntuję się przeciwko TOBIE.
Uczuciu.
Buntuję się przeciwko TOBIE.
Zniknijcie,
nim zabijecie i siebie,
i mnie.


Siedzieliśmy znów w studio. Producentowi spodobał się mój pomysł z lekką zmianą naszego kierunku. I wizerunku. Nawet Georg odważył się ściąć swoje ukochane, długie włosy. 
Oddał je do fundacji.
Byłem dumny z niego, naprawdę.
To właściwa decyzja.
Napisałem około cztery piosenki, wszystkie zostały zatwierdzone.
Nie zwracałem uwagi na nikogo prócz mnie.
Już nigdy więcej.
Choć widziałem twój wzrok.
Ilustrowałeś mnie niemal ciągle.
Byłeś dumny?
Być może.
Przecież w końcu się postawiłem.
Pamiętam co mówiłeś, pamiętam wszystko,
choć wyparłem się większości.
Wiesz co? Tak mi lepiej. 
Nie mogę żyć w tej toksycznej, platonicznej miłości.
Nie mogę się tobie oddawać, choćbym chciał.
Bo chcę, owszem.
I będę mógł, tak.
Dopiero wtedy, gdy mnie polubisz.
Nie!
Gdy mnie pokochasz, Tommy. 
Gdy otworzysz oczy, uświadomisz sobie brudną rzeczywistość.
Brutalną rzeczywistość.
Ale wiesz co? 
Martw się tym powoli.
Nie zamierzam już długo tutaj zostawać, Tom.
I to nawet nie tylko dlatego, że nie chcę widzieć ciebie.
Ja po prostu znikam, by kiedyś pojawić się znów.
Nie, stop. 
To nie ja się pojawię,
to ty.
Będziesz mnie jeszcze błagał, bym wrócił. Bym cię kochał.
To ty grasz moje zasady, Tom.
Uświadom sobie prawdę,
nim zaboli dwa razy mocniej, 
najukochańszy.

*

Zaciągnąłem się ukochanym papierosem, stojąc na dachu naszego hotelu.
Nie trudno było znaleźć drogę do tego miejsca, a widoki zabierały dech w piersi.
Usiadłem na samej krawędzi, pozwalając by długie nogi wyszły na zewnątrz.
Kochałem ryzyko.
Nie, nie kochałem już nic.
Lubiłem ryzyko.
Nienawidziłem jedynie tej walki między sobą, a tym co od zawsze mi kazano.
Ale dobrze wiesz, Bill.
Nie możesz już go słuchać.
Nie ważne jak bardzo to będzie boleć.
Jak bardzo nie masz na to siły.
Nie słuchaj.
Czasami najgorsza prawda jest lepsza,
od najpiękniejszego kłamstwa.

*

1 komentarz:

  1. Pięknie!
    Bill w końcu się zbuntował. Mam nadzieję, że teraz powoli będzie wychodził na prostą.
    Tylko szkoda bo taki krótki odcinek:(
    Oby następny był ciut dłuższy:)
    Przesyłam buziaki:*

    OdpowiedzUsuń